Tajski masaż – sport ekstremalny
Tajski masaż – sport ekstremalny
Od kilku dni bardzo bolała mnie głowa. Trochę związane jest to ze stresem (dwutygodniowa rozłąka ze Stasiem jest bardzo trudna – nie wiem czy zgodzę się kiedyś na jego studia lub wyprowadził z domu ;)). Chodzenie o kulach powoduje z kolei napięcie ramion i barków. Dlatego mąż wpadł na pomysł tajskiego masażu. Nie miałam pojęcia co to oznacza…
Gdy byłam w ciąży, kilka razy poszłam na tajski masaż dla ciężarnych. Mimo, że był on bardzo delikatny, to jednak cudownie rozluźniający. Zmniejszał ucisk żeber, ból w lędźwiach i ułatwiał oddychanie.
Wiedziałam, że wtedy to było lżejsze, ale … nie myślałam, że różnica będzie tak ogromna! Na pytanie, co w szczególności mi doskwiera, powiedziałam – ocho, co to był za błąd – szczerze o karku. To jakby Achilles na przywitanie powiedział Parysowi, żeby nie celował w jego pietę.
Panie dały nam specjalne stroje, w które się przebraliśmy, a następnie przystąpiły do masażu – chociaż nie wiem czy to odpowiednie słowo. Pani kucała na łóżku nade mną i wciskała w moje plecy łokcie, palce, nadgarstek i nie wiem co jeszcze, a ja widziałam gwiazdy. Ledwo brałam oddech – ale to z dwóch powodów. Jednym był ból, a drugim śmiech. Bo na łóżku obok mój małżonek ledwo zipał, sapał, skamlał – a panie tajki chichotały. W pewnym momencie przestało mnie boleć. Wszystko.
Nie bolał ucisk, nie bolała głowa – sparaliżowało mnie, pomyślałam.
Ale nie – stan ten pozostał! Terapia poskutkowała. Pani jeszcze pomasowała mi nogi, uważając na lewą stopę, potem przewróciłam się na plecy i pani ponaciskała mi na wszystkie stawy, pouciskała mięśnie, rozciągneła nogi. Później znowu zrobiło się mniej miło – kazała usiąść na łóżku i naciągała plecy, opierając je o swoje kolana. Trochę chrupało, mocno ciągnęło, ale suma sumarum – było rozkosznie. Szczególnie po masażu.
Czy zdecyduję się na powtórkę? Szczerze mówiąc nie wiem. Ból głowy nie wrócił, ale chwile spędzone na łóżku pozostaną w pewien sposób niezapomniane.