Dziecko w XXI oraz Emi nie tylko dla dziewczyn
Stasiu został youtuberem. Ma swój kanał, na który wrzuca filmiki o tym jak buduje z lego albo gra z tatą. Łezka mi się w oku kręci i nie wiem jak to się stało, że mój mały syneczek nagle zmienia głos i obwieszcza: “Jeżeli chcecie więcej takich filmików, dawajcie mi łapki w górę”. Potem uważnie ogląda to co nagrał i daje sobie celne uwagi – w stylu: “Człowieku, nie możesz tak krzyczeć bo wszyscy ogłuchną”. Nie wiem jak i kiedy wszedł do świata internetu i jest w nim dużo dalej niż ja. Zdaję sobie sprawę z konieczności wyjaśnienia mu zagrożeń internetu, ochrony prywatności itp. Tylko zupełnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Aż tu zupełnie niespodziewanie pomoc przyszła ze stron czytanej wieczorem książki pt: “Emi i tajny klub superdziewczyn”.
Trzeba szukać plusów i zabezpieczać się przed minusami
Taki szybki wirtualny rozwój dziecka ma swoje minusy, nawet całkiem sporo, ale są również plusy. Wolę skupić się na nich. W zasadzie ta samokrytyka jest dla mnie największą zaletą. Bo u kochanych i szczęśliwych dzieci, na których skupiona jest niemal cała uwaga rodziców (to temat na inny raz, ale obawiam się, że dzisiejsze modele wychowawcze prowadzą do masowej produkcji zachwyconych sobą leniwych dzieciaków) to nieczęste – jak obserwuję. Znam dzieci, które youtuberów oglądają i mówią, że będą jak oni, ale nie kiwną palcem, o włączeniu kamery nie wspominając. Stasiu widzi, że aby coś osiągnąć trzeba się nieźle napracować. Nie działa bezmyślnie, przygotowuje sobie wszystko, przed włączeniem kamery planuje co powie i zrobi i bardzo mi się to podoba. Potem przychodzi kolej na rodziców, którzy muszą coś z tym zrobić… No i nie ukrywam, że mamy wiele filmików nieopublikowanych. Cóż, krok po kroku. W końcu założyłam kanał na YT, wiem jak wrzucić filmy (teraz wiem, że to banalne, wcześniej jak zwykle coś się nie udawało). Przez nami jeszcze nauka montażu, większość nagrań wymaga pewnej obróbki, skrócenia lub podłożenia dźwięku. A nie chcę robić tego za Staśka, bo skoro to jego praca i on ma osiągnąć sukces, to musi osiągnąć to własnymi rączkami.
Jak pomogła nam Emi
Uwielbiamy wspólnie czytać i pożeramy książki. Ostatnio Staś dostał kilka książek z serii “Emi i tajny klub superdziewczyn”. Nawet nie kręcił nosem na te dziewczyny co zdziwiło mnie nawet, ale zaczęliśmy czytać i okazało się co następuje:
- w klubie jest również chłopak (uffff);
- klub przenosi się do świata wirtualnego, Emi założyła bloga i działa na instagramie.
A to z kolei wspaniała okazja do nawiązania i rozwinięcia myśli pojawiającej się w książce – o prywatności w sieci. Szczerze mówiąc, najlepiej wychodzą nam takie ‘pogadanki’, gdy operujemy na przykładach – i niekoniecznie naszych, bo to bywa drażliwy temat.
A gdy zapytałam potem Stasia, dlaczego nie oponował w związku z ‘dziewczyńską lekturą’, powiedział, że: “Nie ważne czy to dziewczyny czy chłopcy – jak to jest tajne i z zagadkami, to on to lubi!” Tak więc “Psy czy Koty” i “Poszukiwacze przygód” za nami.
Pamiętam nawet, jak 2 lub 3 lata temu na targach książki przed spotkaniem ze mną książki podpisywały autorki – to był szał. I zazdrościłam ich takich tłumów na stoisku… 🙂 Teraz trochę rozumiem zainteresowanie, bo książki są naprawdę super – nie tylko dla dzieci, ale i ja z przyjemnością je czytam. A czcionka zachęca również Staśka do samodzielnego czytania fragmentów!