Wakacje bez zabawek – lato z dziećmi
Pamiętam wywiad z Izraelskim pisarzem Edgarem Keretem, który opowiadał o wychowaniu swojego syna w minimalizmie. Jego dziecko miało konkretną ilość książek – bodajże 20 – gdy dostawał nową, musiał oddać którąś ze starych. Co do książek, nie przychodzi mi to tak łatwo, bo do wielu wracamy ze Stasiem z sentymentem, resztę ‚dziecinnych’ zostawiamy dla Tadzia. Co do zabawek nie mam wątpliwości, że zbyt duża ich ilość nie służy dzieciom. Ogranicza ich wyobraźnię i pozbawia kreatywności. Tym łatwiej o wakacje bez zabawek.
Dotyczy to maleńkich dzieci, które mogą być równie zainteresowane sufitem, który nad nimi jest, drewnianą łyżką albo metalową pokrywką, co kolorową, grającą, świecącą i tańczącą zabawką. Wiem też, że moje dzieci wolały bawić się kuchennym sitkiem, którego używałam na codzień niż innymi zabawkami, które były im podtykane.
Na wakacje wyjeżdżamy bez żadnych zabawek. Tzn. przepraszam – na plażę owszem czasem mamy wiaderko do robienia babek i przelewania wody – ale to tylko dla ułatwienia sprawy, bo garnek zrobiłby tę samą robotę, tylko jest cięższy. Nie jest to też żaden problem, chłopcy nie czują, że są czegoś pozbawieni. Jadą z nami książki, które wspólnie odkrywamy, kredki i kartki, czasem jakaś gra.
Wakacje bez zabawek
Budowanie bazy przykrytej gałęziami, zjeżdżanie na pupach po hałdach piasku – i dopowiadanie sobie codziennie innej historii do tego gdzie się właśnie znajdujemy, czy chociażby zbieranie chrustu i wielogodzinne palenie ogniska to o wiele ciekawsze zajęcia. Kulanie się z górki na dół, rzucanie kamieni i patyków do wody i obserwowanie co się z nimi dzieje. Podchody. Tresowanie psa. Malowanie kamieni. A potem tworzenie z nich teatru, robienie dekoracji, układanie w kolejności jak kart w grze Dixit. Pomysł się nie kończą. Pod zdjęciami na moim instagramie z takich właśnie wakacji dostawałam dziesiątki komentarzy z podobnymi zabawami. Zapadło mi w pamięć robienie mielonych z błota. Ja robiłam sklepik, zbierałam bukiety, robiłam babki z piasku.
Takie rzeczy tylko w dziczy?
Spędziliśmy też 3 dni w Olsztynie. Odwiedzaliśmy mojego męża w pracy, ale też trafił nam się dzień totalnego deszczu. Z mebli i pościeli w pokoju hotelowym zrobiliśmy namiot, siedzielismy w nim świecąc sobie latarką. A hitem nie do przebicia było wyjadanie mleka w proszku serwowanego do kawy. Byliśmy niczym alpiniści tuż przed atakiem szczytowym.
Na wakacjach u znajomych chłopcy zniknęli, co jakiś czas pojawiali się i prosili o taśmę klejącą, o miotłę, o nożyczki – wrócili z gałązkami przyczepionymi tą taśmą do nadgarstków, latali na miotle, z trawy robili noże i znikali na całe godziny. Pewnie, że woleli TV, ale my im nie pozwoliliśmy.
A Stasiek, który kocha lego i dostał nowe przed wyjazdem z okazji zakończenia edukacji przedszkolnej… przywiózł je nie złożone do domu! 😉