Podróże i zdrowy brzuch
Nasza meksykańska przygoda trwa w najlepsze. Ponieważ relacjonuję w social mediach różne ciekawostki żywieniowe, pytacie o podróże i zdrowy brzucha. Obawiałam się tego, czy będzie wszystko dobrze. Ameryka Południowa (czy geograficznie środkowa) ma inną mikrobiotę niż Polska. Spieszę zatem z radami i swoim doświadczeniem.
Po pierwsze – mimo, iż jadąc do Meksyku nie ma takiego obowiązku, to jestem zaszczepiona na kilka chorób. Wirusowe zapalenie wątroby typu A (WZW t. A), dur brzuszny, cholerę i tężec oraz błonnicę, krztusiec i odrę (ale to już choroby nie związane z pokarmem). Na większość z nich szczepiono nas w dzieciństwie. Na WZW A nie było wtedy szczepień, ale inne straciły swoją moc, więc warto je w dorosłym życiu powtórzyć.
Po drugie suplementacja probiotykami. Ponieważ na przełomie grudnia i stycznia brałam antybiotyki na zatoki i ucho, to nie oszczędzałam i codziennie brałam vivomiix – (z kodem BK20 jest 20% zniżki na nie) i zabraliśmy je ze sobą, tylko w kapsułkach i mniejszej dawcę – jemy je co 2 dzień osłonowo.
Po trzecie dbamy o mycie rąk mydłem, przy sobie mam też cały czas żel do dezynfekcji, z którego korzystamy. Ale też bez przesady.
Mamy w podręcznej apteczce elektrolity – Orsalit (saszetki do rozpuszczenia i kilka butelek, na wypadek braku odpowiedniej jakości wody). Mamy też węgiel, który przyda się w razie (tfu tfu) zatrucia oraz stopera – ale z tych produktów nie korzystaliśmy (orsalit piliśmy w czasie dużego upału).
Kupujemy wodę butelkowaną (ku mem wielkiemu smutkowi w związku ze zużyciem plastiku) – a gdzie można napełniamy bidony.
Podróże i zdrowy brzuch
Dla mnie podróżowanie, zwiedzanie i odkrywanie nierozerwalnie wiąże się z jedzeniem. Mój mąż bał się kupować jedzenia na ulicy, na straganach i targach, ale nauczyłam go, że jak się dba o brzuch, to nie trzeba się bać. I jak dotąd obywa się bez pudła. Oczywiście, liczę się z tym, że może coś się stać, możemy się czymś zatruć, dlatego apteczka jest zawsze z nami. Ale nie chcę pozbawiać siebie rozkoszy poznawania nowych smaków i aromatów.
Czasami wymaga to pewnej odwagi (w San cristobar de la casa można kupić robaki – jeszcze ta zabawa przede mną), ale zatrzymujemy się przy drodze, jemy i pijemy ( świeży sok z kokosa, mango ze straganu nie są tak ryzykowne, jak kakao w plastikowej butelce, ale i smak mają mniej tajemniczy). Popularne tu są także tamales pieczone na ulicy – taka kukurydziana papka z fasolą zawinięta w liście bananowca – średnio mi to smakuje, szczerze mówiąc. Do wszystkiego są dodawane ostre salsy. Dla mnie, miłośniczki chipsów, to raj – tacosy dostajemy w każdej knajpeczce. No i guacamole – jemy je non stop! Ja nie jem mięsa, więc nie próbuję go i w lokalnych barach, ale Stacho je i żyje.
Próbowałam też mescala z robakiem – ale nie zachwycił mnie smakiem, ostre to jak piorun! 🙂