Moja rutyna – czy mam coś takiego?
Ostatnio napisała do mnie jedna z moich obserwatorek z pytaniem, jakie są moje rutynowe czynności, zwyczaje, które pomagają mi w funkcjonowaniu. Najpierw odpisałam, że nie ma nic takiego – bo faktycznie każdy dzień u mnie jest nieco inny. Ale potem zadałam sobie pytanie o to czym jest moja rutyna – czy mam coś takiego? Momentalnie pomyślałam o porannej herbacie… i okazało się, że moje dni mają jednak jakąś ramę.
Całe dorosłe i samodzielne życie uciekałam od rutyny. Z jednej strony wiem, jak ważne jest żeby dzieci miały stały rytm dnia i u nich bardzo o to dbam, jednak w moich aktywnościach próżno szukać porządku. Inaczej wygląda dzień, gdy mój mąż jest w Warszawie, a inaczej gdy jest na planie filmowym w Mielnie (jak to ma miejsce od trzech tygodni). Inaczej, gdy on ma próby w teatrze w godzinach 10-14 i 18-22, a zupełnie inaczej, gdy ma sesje zdjęciową o 8 do 16, a jeszcze inaczej jak gra film w Warszawie i pracuje 6-19. No generalnie wszystko dopasowuje się do niego. Ale czy na pewno?
Sama sobie sterem, żeglarzem…
To, że pracuję pisząc różne rzeczy, mając audycje w radio, prowadząc warsztaty, których terminy dopasowuję do grafiku męża to mój wybór i lata pracy na to, aby się to wszystko udało. Gdy Maciej jest w domu i może przejąć psy, odwożenie dzieci, odbieranie ich lub inne obowiązki domowe ja pracuję pełną parą. Z kolei są dni, czy tygodnie gdy wszystko jest na mojej głowie. Mamy w odwodzie nianię, która może odebrać Tadzia lub pójść z nim na plac zabaw popołudniu, ale bardzo ciężko jest mi wyobrazić sobie sytuację, gdy ja czytam sobie w sypialni, a ona usypia chłopców. Często jest tak, że ja kończę live o 20:50 i biegnę na górę, gdy chłopcy są w łóżkach, a Pani Mirka im czyta i ja ich “przejmuję”. Widzę po Staśku, który ma 10 lat, że ten czas, gdy oni będą chcieli aby ich usypiać szybko mija i … będzie mi tego brakowało. Co nie oznacza oczywiście, że nie zdarza mi się pójść wieczorem do teatru (och, kiedy to było?!) i zostawić chłopców pod jej opieką do późnego wieczora.
Moja rutyna – czy mam coś takiego?
W tym całym zamieszaniu staram się jednak znaleść porządek i rytm. Budzik dzwoni codziennie o 6:30 (często budzę się wcześniej i wtedy czytam sobie w łóżku, bo zauważyłam, że o wiele lepszy jest dzień gdy witam go z książką, niż z komórką). W pół do siódmej idę na dół, robię herbatę – to jest coś co jest najpewniejszym i najbardziej stałym punktem dnia. I robię śniadanie dla rodziny (płatki owsiane, jaglanka, amarantus, naleśniki). O 7 budzę Stasia, on się zbiera i ubiera, ja również. Jem z nim śniadanie i ruszamy do szkoły. Tadek zazwyczaj wtedy jeszcze śpi, czasami śpi gdy wracam ok. 8:30. Potem z automatu psy na spacer, śniadanie Tadzika, ubieranie go i jedziemy do przedszkola. Około 10 jestem wolna. Najlepszy jest dzień, gdy mogę wtedy zrobić trening – ale nie myślcie sobie, to jest raz na 2-3 tygodnie 😀 Co nie zmienia faktu, że takie dni kocham najbardziej. No i potem różnie. Spotkanie, telefony, pisanie, czytanie, pranie, gotowanie, zakupy. A bywają dni (jak ostatnie 1,5 tygodnia, że ktoś jest chory i plan się krzaczy na całego).
Znajdź swój porządek
Pamietam, czytając książkę Michelle Obamy “Becoming. Moja historia”gdy opisywała, jak miała z dziewczynkami porządek i rytm dnia, potem wracał Barack i wszystko im się sypało, ona się złościła, on nie rozumiał dlaczego… Potem poinformowała go, że dziewczynki o tej porze jedzą kolacje, o tej idą spać i nie czekają na niego, gdy on później wraca. I przejęłam tę zasadę od niej, co faktycznie zdjęło z ramion spory ciężar dnia codziennego. Nie ma ciebie, drogi mężu, a my sobie radzimy. Dojedziesz na wieczorne czytanie, będzie nam bardzo miło.
Dla mojego spokoju nie potrzebne są dokładne rytmy i godziny (tak myślałam). Ale dzieci już tego potrzebują. Małe dziecko odkładane codziennie do łóżka o 20, po kilku tygodniach zasypia w trzy minuty. I co matko – nie potrzebujesz tego? Hę? Jak kania dżdżu potrzebuję wieczornego spokoju w domu, w którym wszyscy śpią! Dążę zatem do czegoś, co nazwać można moja rutyna – ale chyba bardzo się mimo wszystko wzbraniam, przed nazwaniem tego. Dlaczego? Też tak macie? Czy może wręcz przeciwnie? Żyjecie rytuałami?