Rodzinne ładowanie baterii jest najważniejsze
Znacie to uczucie, gdy trzeba zrobić jakąś małą, maleńką rzecz, np. zadzwonić i umówić się gdzieś, prosta sprawa. I czasem przychodzi taki moment, że jakoś… wszystko inne zrobić jest łatwiej. A potem ta odłożona sprawa odpycha jeszcze bardziej, urasta w wyobraźni do problemu i … mijają godziny, dni, a nawet tygodnie? Na to pomaga rodzinne ładowanie baterii. Ostatnio miałam tak z blogiem. Stasiu zachorował i zabawiałam go nieustająco przez tydzień, potem awaria prądu w domu, która jak lawina pociągnęła za sobą uszkodzone sprzęty domowe, przygotowania do Świąt i …. oto piszę, ale zawstydzenie cenzuruje moje słowa.
Ten rodzinny czas, Święta w górach u teściów, ferie w dużej mierze sam na sam ze Stasiem, potem z kolei czas całej rodziny i w końcu tydzień z mężem i małym Tadziem… naładował mnie taką porcją spokoju, miłości i radości, że nie jestem w stanie tego opisać. Wydaje mi się, że unoszę się nad ziemią na chmurce z “Serdecznych misiów”!
Rodzina najważniejsza
Może jest to wyświechtany frazes, który również łatwo mi mówić, bo wiodę cudowne życie, i niczego mi nie brakuje. Mam cudowną pracę, która daje mi satysfakcję i pieniądze, stać nas na cudowne wakacje i wszyscy jesteśmy zdrowi. Jest to ważne, ale być może dzięki temu jestem w stanie jeszcze bardziej dostrzec i docenić wspólny czas i rodzinne ładowanie baterii.
Spędziłam ze Stasiem 5 samotnych dni. Dużo spacerowaliśmy, czytaliśmy, rozmawialiśmy godzinami o wielu tematach, w tym takich jak holokaust, wojna czy odwaga (wrócę jeszcze do tego pisząc o książce, która prowokowała te rozmowy). Wygłupialiśmy się, zakopywaliśmy w piasku, pisaliśmy książkę i kupiliśmy sobie identyczne jaskrawe buty w których jeździliśmy na rowerach. Mam niesamowicie mądrego, dojrzałego i głodnego wiedzy syna. Ponieważ interesuje się ciałem człowieka, to przerabiamy od kilku tygodni wszystkie książki, które na ten temat nam się nawiną pod rękę. Do tego stopnia, że moja mama kupiła Stasiowi atlas, z którego korzystali gimnazjaliści i Stasiek z zaciekawieniem poganiał mnie żebym szybciej mu go czytała. No i absolutny hit – książka pt.”Sen Alicji czyli jak działa mózg”, napisana m.in. przez profesora Jerzego Vetulaniego.
A potem przyszedł czas na obserwowanie stęsknionych siebie chłopców, bawiących się wspólnie, wygłupiających i robiących sobie psikusy… Obok najbardziej opiekuńczego i wspierającego męża. Nie potrzeba mi niczego, poza moimi trzema muszkieterami!