Weekendowe dziecko wersja 3.0
Dziś bardziej wzruszeniowo niż dietetycznie. Na blogu chyba o tym nie pisałam, w mediach społecznościowych przewija się u mnie częściej wątek uchodźców. Grupy głównie Czeczenów, którzy pojawili się w moim życiu i zostali w nim głęboko i na długo. Po wielomiesięcznej (a właściwie wieloletniej) walce o prawo pobytu i zapewnienie im podstawowego poczucia bezpieczeństwa, teraz dbamy o ich życie i przyszłość. Dotąd uczestniczyłam w akcji weekendowe dziecko i brałam Ediego czasami. Teraz nastąpiła wersja 3.0. Trójka dzieci (to już było) bez mamy. I to z wyzwaniem i zadaniem!
Ostatnio byłam w ich szkole, u niesamowitych nauczycieli w Brwinowie. Jest wiele problemów i różnic kulturowych, które utrudniają dzieciom naukę. Gdy do niedawna bały się one o swoje życie, trudno było myśleć o dodawaniu ułamków. Teraz są bezpieczni.
Wzięłam więc dzieci na weekend, zorganizowałam cudowną pomoc moich przyjaciół (ale i dotąd obcych osób – dziękuję Olu). I piszę dziś chyba tylko po to, żeby podzielić się szczęściem i dobrem, które mnie rozpiera od środka!
Spotkanie po 15 latach z weekendowym dzieckiem
Kasia, która przyszła do dzieci w sobotę i w niedzielę, która przyjechała wczoraj z atlasami polski i świata, bo w czasie tłumaczenia geografii okazało się, że to coś czego dzieciom brakuje… Kasia chodziła ze mną do klasy w liceum. Nie byłyśmy specjalnie blisko, nie widziałyśmy się od matury. Po mojej prośbie na facebooku napisała, że przyjedzie i przyjechała! Gdyby nie chęć pomocy nie spotkałybyśmy się pewnie jeszcze przez jakiś czas.
Filip Rudy, z którym znam się od urodzenia, bo jego babcia mieszkała obok mnie i z którym mamy zdjęcia z balu przebierańców w wieku lat 2-3. Siedzieliśmy w jednej ławce na biologii, spotykaliśmy się co kilka lat w Warszawie – przyjechała, tłumaczył matmę i historię tak, że nasze nauczycielki nie uwierzyłyby w to nigdy!
Ola – której dotąd nie znałam – zgłosiła się, bo pracuje jako korepetytorka – wpadła do nas i deklaruje dalszą systematyczną pomoc. A ta jest niezbędna, bo dzieci, mimo iż mówią po Polsku, to trudniej im zrozumieć co czytają i wyłapać dodatkowe poziomy i znaczenia w szkolnych lekturach.
Iwonka – cudowne dłonie i niezwykły głos. Weszła z paczką kredek i farbek, nie odeszła dalej niż 4 metry od drzwi. Usiadła przy biurku tuż obok wejścia i cierpliwie zajmowała się ułamkami i geografią. A potem równie cichutko wyszła mówiąc kiedy jeszcze dysponuje czasem.
Maciej Nowicki – „Królewski Kucharz” z Pałacu w Wilanowie i historyk. Jednym uchem z zaciekawieniem podsłuchiwałam wykładu o Romanie Dmowskim i partiach politycznych z czasów rozbiorów. Nauczył Mariam robienia notatek i nie wiem jak, ale sprawił, że po lekcji z nim nasza siódmoklasistka pamiętała również z czego składa się układ limfatyczny.
Pomoc uzależnia, a dobro jest zaraźliwe
Dobro się niesie, rozprzestrzenia i rozsiewa. Codziennie dostaję kolejne wiadomości o chęci pomocy i przestaję to lekko ogarniać. Chcę nieść pomoc dalej, a przecież mam swoją pracę, dzieci i marzenie o badaniach. Ale piszę, abyście rozniecili tę iskierkę dobra i czerpali radość i wzruszenie obserwując płomienie!
Pani od SI Stasia ostatnio dała mi torby pełne makaronów, kasz, past i szczoteczek do zębów, herbat i płynów do mycia naczyń. Koleżanka zajmująca się promocją książek zaproponowała kurtki zimowe, znana reżyserka oddała meble, lodówkę i toster. A Nowy Teatr zorganizował spotkanie promocyjne książki i ogromną zbiórkę. Marysia Wilska jest ze mną w stałym kontakcie i dopytuje co jeszcze można zrobić. Nie tak dawno znajomi umeblowali dom jednej z rodzin. Nie wspomnę już o moim mężu. Najlepszym i najwspanialszym, który znosi to wszystko. Który dziś wybiegł z uczelni tuż po odebraniu tytułu doktora. Zrobił to nagle, bo musiał pomóc w załatwieniu urzędowych spraw. Więc to nie tylko weekendowe dziecko.
Notka się chyba nie skończy, bo cały czas myślę o dziesiątkach osób. Osób gotowych pomóc przy załatwianiu formalności związanych z pobytem Madiny, o moich przyjaciółkach oddających różne rzeczy. Paniach z Urzedów, Kasia zorganizowała odpluskwianie domów rodzin, które wyszły z pluskwami z Ośrodka dla Uchodźców… Boję się kliknąć opublikuj, bo jeszcze tyle osób z pewnością pominęłam. Wybaczcie mi. I dziękuję!