Zaufanie do swojego ciała – transakcja wiązana
Jak być może wiecie, przez ostatnie kilka ładnych miesięcy borykałam się z problemami zdrowotnymi. Wiele diagnoz, niektóre budzące wiele lęku, niebawem poddaję się zabiegowi – oby to skończyło źródło problemów. Z całą pewnością wiele miało podłoże nerwowe, albo choroba podsycana niepokojem nasilała swoje objawy. Wiele się nauczyłam, zyskałam bardzo dużo, ale także straciłam. Między innymi zmalało u mnie zaufanie do swojego ciała. Ono nie mogło, więc ja je zaniedbałam, bałam się testować. Nie podejmowałam treningów, bo przecież niedawno nie mogło przejść 200m. To też powodowało dalsze jego osłabienie – taka transakcja wiązana.
Zaufanie do swojego ciała
Dziś złapałam się na myśli, że chyba mogę więcej niż myślałam, że mogę. Że jednak warto się forsować. Sama prawdopodobnie bym tego nie odkryła. Wyjechałam z mężem na urlop. Mieliśmy oboje zaplanowane wolne 3 dni bo mieliśmy jechać w Tatry, los chciał inaczej, mniejsza z tym. Z Tatrami chciałam się zmierzyć, z myślą, że jak ciało nie da rady to zostanę w schronisku, zjadę kolejką, nie martwiłam się o to. Ale wyjechaliśmy we dwoje, mój sportowiec, który w zasadzie codziennie robi bieganie, czasem do niego dołączam (i spowalniam, skracam, a potem wracam, a on wsiada jeszcze na rowerek treningowy).
Ruszyliśmy na marsze z kijami. Kto nie zna ten nie wie, że to nie są heheszki. Jeśli masz dobrą technikę, to można się zmasakrować. I wczoraj poszliśmy na 7mio kilometrowy marsz, po którym poprosiłam o kąpiel w jeziorze. Wróciłam zmęczona i szczęśliwa, jak już dawno nie byłam. A dziś mieliśmy obejść pobliskie jezioro. Asekuracyjnie planowałam – poczuję, że puchnę, to zawrócę. Albo usiądziemy na obiad w restauracji w 3/4 trasy. Jakoś dam radę. Za połową drogi zaproponowałam rozszerzenie trasy o kolejne jezioro, zjadłam banana, wypiłam wodę i maszerowałam jak w transie. A po powrocie oczywiście kąpiel w zimnej wodzie. I okazuje się, że moje ciało jednak może…. Zaufanie wróciło.
Miałam plan B
Sama ta myśl pomaga. Nie muszę się bać, czy podołam. Wiem, ze często bywa to “wymówka”. Stawiam poprzeczkę dość wysoko, ale wiem, że mogę wrócić i czasami wracam. Miałam jednak kogoś, kto we mnie wierzy. Jestem wypoczęta, odżywiona, zadbana fizycznie, ubrana w odpowiedni strój i mam wygodne buty. Te wszystkie elementy są bardzo istotne. Idę, a gdy zwalniam, mój towarzysz mówi: no chodź, już niedaleko.
Warto mieć wspólnika… kogoś kto jeśli nie może być ze mną, to jest “na łączach”. I po raz kolejny, z pewnością nie ostatni czuję, że chcę i że mogę. Powoli wraca mi zaufanie do swojego ciała. A w związku z tym, że jest zaufanie, to można iść dalej, bo ile dasz, tyle masz.
A nasze ciało jest z nami jedno, na całe życie. Może nas zawodzić, może słabnąć, ale nie zmienimy go…