Wioska św. Mikołaja
W Święta przyjaciółka Marta opowiedziała mi, że planuje wybrać się w podróż, której celem jest koło podbiegunowe i wioska św. Mikołaja. Pomyślałam wtedy, że muszę zrobić wszystko, aby zabrać się z nimi! Kierunek wyprawy brzmi tak bajkowo wspaniale, że sama zamarzyłam, aby się tam ruszyć. Po drugie obawiam się, że wiara Staśka w Mikołaja może niedługo minąć i to ostatni moment, aby cieszyć się tym spotkaniem w pełni.
Ola była już w wiosce Św. Mikołaja i zajęła się organizacją wyjazdu. Ach mieć takich towarzyszy zawsze…! Dlatego streszczę Wam techniczne szczegóły.
Najpierw Wizzairem poleciałyśmy w piątek z Krakowa do Turku (celowałyśmy w promocyjne bilety za 39 zł). Wylot o 13:50, lądowanie o 16:55 (godzina różnicy czas). Dosłownie 2 metry od drzwi lotniska zatrzymuje się miejski autobus nr 1, którym pojechałyśmy na dworzec autobusowy (z którego kilometr marszu na dworzec kolejowy). 3euro bilet dla dorosłych, 1,5 dla dziecka, poniżej 5 roku życia za darmo. Na dworcu zostawiłyśmy plecaki w przechowalni bagażu i ruszyłyśmy w miasto.
Popołudnie w Turku
Miasteczko po ciemku, w deszczu i przy 2 stopniach ciepła mimo wszystko było przyjemne i warte obejścia. Zjedliśmy kolację w bardzo miłym barze Cup&Pints. Potem wróciliśmy na dworzec, aby wsiąść do naszego mikołajowego pociągu! To najdroższy element podróży – za przejazd wagonem sypialnym (wspólnie z dzieckiem, więc za Stasia nie płaciłam) kosztował w obie strony ponad 900 zł. Warunki świetne! Umywalka w przedziale, na korytarzy poza normalną łazienką druga duża, z przewijakiem. Jest również prysznic, niestety nieustannie zajęty. Nie sposób opisać euforii dzieci w pociągu! Biegali wokoło po górnych i dolnych piętrach, szalały na łóżkach, istne szaleństwo! Wyobraźcie sobie jaką atrakcją był na przykład wmontowany w ścianę zegarek! Pan konduktor otworzył nam również drzwi pomiędzy przedziałem, w którym była Karola z dziewczynami, co optycznie niesamowicie powiększyło naszą przestrzeń i dało kolejne okazje do zabawy (piszę o tym, bo wybierając przedziały szukajcie tych obok siebie, jeżeli podróżujecie w większej grupie co polecam).
Rovaniemi
Ponieważ do celu dojeżdżaliśmy o 11, to spokojnie był jeszcze czas na śniadanko w wagonie restauracyjnym. Gdy wysiedliśmy w końcu w Rovaniemi, które przywitało nas mrozem -17 stopni… dzieciaki zaczęły szaleć w pierwszej śnieżnej zaspie i koniec. Nie chcieli iść dalej, żadna wioska św. Mikołaja ich nie interesowała. To im wystarczało. Dlatego my w tym czasie zostawiłyśmy plecaczki w przechowalni, a gdy udało się już zabrać dzieci, wsiedliśmy do autobusu jadącego w kierunku Wioski Św. Mikołaja. Podobno jest jakiś miejski autobus linii nr 8. My jednak skorzystałyśmy z czekającego już przy dworcu prywatnego przewoźnika (w jedna stronę dorośli 4 euro, dzieci 2).
Wioska św. Mikołaja
Pół godzinki i jesteśmy na miejscu! Sama wioska św. Mikołaja jest za darmo, zdjęcie już płatne – ale spotkanie z Mikołajem może za darmo pozostać w głowie. My zapozowałyśmy wszystkie do zdjęcia razem z dziećmi, więc kosztem dostępnego zdjęcia online w nieograniczonej ilości i filmiku z wizyty podzieliłyśmy się (35E). Dlatego też nie zamieszczam go tu. To nasze intymne wspomnienie!
Reszta niestety płatna i to słono. Naszą główną atrakcją i miejscem, gdzie spędziliśmy dzień, był Snowman world. To ogromne iglo, w którym jest restauracji i bar, lodowisko, lodowe rzeźby i zjeżdżalnia z lodu. Ale najlepsze było na zewnątrz – rynna lodowa, w której zjeżdżało się na takich pontonach. Wejście tam na cały dzień kosztowało 38 euro od osoby (jak zobaczyłyśmy już po powrocie na ulotce, w tej cenie była również gorąca czekolada). Obok iglo był bar, w którym kupuje się również bilety do niego. Tam chodziliśmy co jakiś czas się rozgrzać i odpocząć. Zjedliśmy pyszna zupę z łososiem i ziemniakami, no i oczywiście dzieci piły czekoladkę (jak już pisałam, mogła być ona za darmo). I z powrotem na pontony!
Całość czynna jest do 17:00. Pół godziny później odjeżdża stamtąd ostatni autobus powrotny do Rovaniemi. My jeszcze zaliczyłyśmy z dziećmi wieczorny spacer po wiosce Św. Mikołaja. Dlatego zdecydowałyśmy się na na taxi – busa (za 40Euro), którym podjechaliśmy po bagaże na dworzec i do hotelu.
Mroźna kraina
Tam odebraliśmy klucze do wynajętego 500m dalej apartamentu. Dzieciaki klapnęły przed TV i oglądały z zainteresowaniem „Dumę i uprzedzenie” po fińsku. My za to zrobiłyśmy kolacyjkę z tego co znalazłyśmy w plecach (np. kanapki z serem i jabłkiem oraz marchewką).
Rano pakowanie, śniadanie w hotelu, gdzie zostały nasze plecaki, a my spokojnie i bez planu snujemy się po miasteczku. Temperatura -20 i bardzo mało ludzi wokoło – ciekawe dlaczego! Dzieciaki wprost oszalały na widok górki śniegu (z odśnieżania parkingu) i zjeżdżały z niej prosto na śmietniki. Przednia zabawa!
Mróz, mróz, zima
Potem poszliśmy nad rzekę i tam dzieci zjeżdżały na prowizorycznych saneczkach. Rzeka jest zamarznięta na fest, wyznaczone są nawet na niej miejskie trasy do nart biegowych i do …. zaprzęgów na skuterach śnieżnych! Patrzenie na pędzące pojazdy robiło wrażenie! Jakaś pani robiła przeręble i łowiła rybki na żyłce. Pozwoliła nam się przyjrzeć z bliska. Gdy zaczęliśmy marznąć pobiegliśmy do muzeum. Kierowaliśmy się na muzeum „jak Centrum Nauki Kopernik”. Najlepsze jest to, że po wyjściu okazało się, że nowoczesne muzeum jest tuż obok, podczas gdy my byliśmy w tym ‘starszym’. Ale i tak było nam cudownie!
Wewnątrz kilka wystaw, na przykład na jednej z nich można było położyć się na materacach i obserwować projekcję zorzy polarnej. Poznać ginące gatunki zwierząt, poobserwować jak dawniej żyli mieszkańcy Rovaniemi. Można również zobaczyć owady i ptaki z terenów koła podbiegunowego oraz przepiękne zdjęcia tamtejszej fauny.
Droga powrotna
Z muzeum na obiad, do hotelu po rzeczy i marsz na dworzec. O 18 był nasz pociąg ruszał. Przynajmniej teoretycznie, bo miał on 40 minutowe opóźnienie, które potem nadgonił. Mówię o tym dlatego, że przyzwyczajone do naszych pociągów mogłyśmy przegapić stację. Wysiadka w Turku o 7 rano, śniadanie i kawka na dworcu. Spacerek po mieście, wizyta w przepięknym budynku Targu, herbatka i ciasteczko w oczekiwaniu na otwarcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Dzieci przede wszystkim pochłonęła wystawa w odsłoniętych ruinach miasta, a właściwie zabawa drewnianymi lalkami w domkach. Siedzieli tam 2 godziny. W związku z tym ja z Martą jeszcze wskoczyłam na wystawę sztuki nowoczesnej, znajdująca się w tym samym budynku. Następnie wszyscy poszliśmy na pyszny obiad w hali targu. Stamtąd na szybkie zakupy w galerii handlowej naprzeciwko targu. Dlaczego akurat tam? Bo znajduje się tam sklep Muminkowy! Przywieźliśmy stamtąd m.in. owocowe herbatki z Muminkami i skarpetki dla każdego członka rodziny.
Na koniec autobusem nr 1 spod Dworca Autobusowego podróż na lotnisko. Tam kontrola bagażu – o wiele bardziej restrykcyjna niż w Polsce. W związku z tym musiałam dopłacić za torbę, w której trzymałam narciarskie spodnie, dodatkowe swetry i inne ciepłe okrycia (nie spakowałam nas metodą zwijaną). Sprawdzono również dokładnie wszystkie płyny i kremy (wszystko miałam ok).
W Krakowie wylądowaliśmy ok 18:30. No i tak…. Na koniec uciekł nam jeszcze pociąg do Warszawy bo stałam na złym peronie! Podsumowując, podróż była wspaniała, niezwykle integrująca, pokazująca jak wspaniałe mamy dzieci, jakie są dzielne i grzeczne. Och nie mogę się doczekać kiedy wrócę tam z Tadzikiem!