Bo w ogóle lubimy spędzać ze sobą czas, a przy ogromnej ilości pracy Maćka często musimy ten czas wyrywać przy różnych okazjach. Nie tylko przy stole.
Gotowanie to dla niej pasja i sposób na budowanie relacji. Czerpie z tradycji rodzinnych i z nowoczesnych trendów kulinarnych. Trzyma dom mocną ręką i tak tez prowadzi swoje szkolenia. W rozmowie z filigranową Katarzyną Błażejewską-Stuhr poznajemy sekrety kulinarne młodej mamy i żony.
Jest pani młodą mamą i żoną. W psychologii jest taki podział, powtarzam za Katarzyną Miller, na: córki matki i córki ojca, synów matki i synów ojca. Dzieci matki są skupione bardziej na życiu rodzinnym, potomkowie ojca – na karierze. Do której z tych kategorii by się pani zaliczyła?
Wydaje mi się, że jestem dokładnie po środku, bo bardzo mi zależy i na jednym, i na drugim. Nie umiem pełnić wyłącznie jednej z tych ról. Na przykład w ciąży, kiedy to musiałam dużo leżeć i przebywałam ciągle w domu, z braku satysfakcji zawodowej zajęłam się pisaniem książek. Była to bowiem jedyna praca, jaką mogłam w takich warunkach wykonywać. Ale wiem na pewno, że zarówno bez szczęśliwego domu jak i bez satysfakcji zawodowej nie byłabym szczęśliwa.
Trzyma pani dom mocną ręką. Jakie zasady żywieniowe w nim obowiązują?
Odżywiamy się w bardzo prosty sposób. Raz w tygodniu robimy zakupy na targu. Jeżeli tylko mam na to czas, staram się samodzielnie piec chleb. Na śniadanie jadamy w zasadzie codziennie albo płatki owsiane, albo kaszę jaglaną z owocami. Zależy nam na tym, aby nasze posiłki były zdrowe i abyśmy jadali je wspólnie. Takim najbardziej lubianym miejscem w naszym domu jest kuchnia, gdzie mamy okrągły, drewniany stół otoczony ławami, przy którym odbywamy większość spotkań towarzyskich. Tu mój syn rysuje, podczas gdy ja gotuję, drugi syn siedzi w foteliku przy tym stole. Nie spotykamy się wiec przy stole tylko na posiłek – to miejsce, w którym wszyscy domownicy zwalniają, siadają razem, rozmawiają… To tu szykujemy się do dalszych zadań. Najważniejszym posiłkiem dnia dla nas jest śniadanie – wszyscy staramy się wstawać wcześnie i jeść je wspólnie, ponieważ potem nie zawsze jest okazja, aby się spotkać.
Czy pani mąż, zanim zaczęliście wspólne życie, miał jakieś nawyki, które pani przeszkadzały i które postanowiła pani zmienić?
Tak, przeszkadzało mi to, że Maciek lubił przetworzoną żywność, jadał na przykład serki twarogowe z różnymi domieszkami, aromatami. Ten zwyczaj od razu zmieniłam. I nawet ostatnio Maciek kupił sobie taki serek, jaki kiedyś jadał, i stwierdził, że już mu nie smakuje. Kiedyś natomiast miał wielkie zapasy w lodówce takich właśnie produktów. No i coraz częściej jada w domu, gdy kiedyś odżywiał się głównie na mieście lub zamawiał jedzenie. Coraz odważniej i chętniej również gotuje samodzielnie, odchodząc na krok od gotowych przepisów.
Co zmotywowało Panią do tego, aby zacząć pisać książki kucharskie?
Pierwszą moja książką była ta o żywieniu dzieci, i wtedy wiele mam, które tę książkę kupiły, zaczęło się zwracać do mnie z pytaniem, że okay, teorię to one znają, ale jak ja przełożyć na praktykę? I tak powstał pomysł napisania książki z koktajlami, które są moim zdaniem najprostszym sposobem na dostarczenie dużej ilości warzyw do naszego organizmu. Ciężko jest nam zjeść pół kilograma warzyw w ciągu dnia, czyli tyle, ile zalecają dietetycy, natomiast wypić sok lub koktajl z pół kilograma warzyw jest znacznie łatwiej. I tak napisałam pierwszą część książki o koktajlach, a wkrótce okazało się, że publikacja cieszy się takim powodzeniem, że powstały dwie kolejne części. Tym sposobem wycisnęłam z tematu wszystko, co się dało ;). Starałam się dobierać powszechnie dostępne produkty, nie zaś egzotyczne owoce, których nikt nie będzie mógł kupić albo okażą się one bardzo drogie. A potem przyszedł czas na kolejne książki.
Jak pogodzić zdrową dietę z intensywnym życiem zawodowym?
To jest trudne zadanie. Jestem zwolenniczką przygotowywania dużych porcji, zamrażania i wekowania. Porcjuje pasztety i mrożę, potrafię zamrozić zupę, która wyciągam wtedy, gdy nie mam czasu na gotowanie. Mama nauczyła mnie, że można obrać większą ilość warzyw i obrane włożyć do lodówki, gdzie przez kilka dni zachowają swoją świeżość. Łatwiej jest nam jednorazowo obrać dwa kilogramy marchwi i wyciągać porcyjki, aby ugotować dziecku zupkę lub wycisnąć z niej sok dla niego, niż za każdym razem bawić się w obieranie.
Powołuje się pani na swoją mamę. Czy często czerpie pani z tradycji kulinarnych swojej rodziny?
Rzeczywiście, bardzo często dzwonię do swojej mamy z przeróżnymi pytaniami. Ale kuchnia mojej rodziny też ewaluuje. Moi rodzice przestali jeść mięso, więc na przykład mama robi flaki wegetariańskie z boczniaków i przerzuciła się na kuchnię wegetariańską i wegańską, w związku z tym jest źródłem coraz to nowych przepisów. Ale ostatnio na przykład podała mi przepis na tradycyjne gołąbki.
Czy mama również uczy się od pani?
Oczywiście, nasza relacja w kuchni jest partnerską. I kiedyś moja mama mówiła mi, że powinnam się zapisać do szkoły gotowania, ale ostatnio przyznała, że moja pozycja autorytetu kulinarnego jest w pełni zasłużona.
Tymczasem pani nie tylko że nie zapisała się do szkoły gotowania, ale sama zaczęła nauczać kucharzenia, prawda?
Tak, i mam poczucie, że wiedzy w zupełności mi wystarcza, przynajmniej w temacie prostego i zdrowego gotowania. Nie oznacza to jednak, że mam poczucie, że zjadłam wszystkie rozumy. Wyznaję zasadę, że należy więcej czytać niż pisać więc cały czas dokształcam się zarówno jako dietetyk jak i praktyk w kuchni. Dzieje się to jednak naturalnie, bo wszystko co związane z kuchnią i jedzeniem jest moja pasją. Mam ogromny szacunek przede wszystkim wobec producentów żywności, niezwykle szanuję to, że w dzisiejszych czasach nawozów, modyfikacji genetycznych i wszystkiego co daje nam technologia są tacy, którzy dalej uczciwie produkują jedzenie zgodnie z tradycją i naturą.
Dziś miałam okazję obserwowania pani pracy podczas kursu kulinarnego, który pani prowadziła. Jaki cel ma takie szkolenie? Czy to tylko działanie autopromocyjne, czy niesie ze sobą coś jeszcze?
Oczywiście, że chcę osiągnąć coś więcej. Kiedy skończyłam dietetykę, wszyscy uważali, że dietetycznie to znaczy niesmacznie i niskokalorycznie. Walczę z tym stereotypem – zdrowo może oznaczać smacznie oraz to, że nie trzeba się do takich posiłków zmuszać.
Podczas kursu zaobserwowałam, że potrafi pani zarządzić grupą kilkunastu fachowo gotujących kobiet.
To prawda. Za każdym razem, podczas moich warsztatów, uczę się czegoś od uczestniczek szkolenia.
Czego nauczyła się pani dzisiaj?
Na przykład tego, że papryka faszerowana przygotowywana na parze dochodzi szybciej niż ta z piekarnika, bo panie, które się tym zajmowały, wykonywały obie te czynności jednocześnie, więc miałam okazję zaobserwować ten zaimprowizowany test.
Jakie są pani ulubione produkty?
Uwielbiam wszystkie kasze. Jeżeli okazuje się, że nie wiem, co zrobić dziś na obiad, to przygotowuję na szybko kaszę gryczaną, podsmażam cebulkę, dodaję awokado i trochę twarogu oraz podprażone pestki dyni i słonecznika.
Jakie produkty natomiast wykluczyła pani z diety swojej i swojej rodziny?
Staramy się jeść mało cukru, nawet nie dla zdrowia, ale po prostu go nie lubimy. Miałam z nim trochę problem po ciąży, kiedy słodycze jakoś bardziej mi smakowały, ale na szczęście to upodobanie minęło. Ograniczamy też mięso, co nie zawsze nam się udaje.
Zdrowy styl życia to nie tylko dieta, ale też sport…
Tak, Maciek jest triatlonistą i uprawia sport wyczynowo. Wspólnie ćwiczymy na przykład w ten sposób, że mój mąż biegnie obok mnie, kiedy ja jadę na rowerze. Taka forma ruchu sprawdzała się świetnie w ciąży i sprawdza się teraz. Bo w ogóle lubimy spędzać ze sobą czas, a przy ogromnej ilości pracy Maćka często musimy ten czas wyrywać przy różnych okazjach. Nie tylko przy stole.
Wywiad z portalu allaboutlife.pl